środa, 15 stycznia 2014

Rozdział trzeci

 Obudził mnie dźwięk zamykania drzwi. Uniosłem powieki, a moim oczom ukazała się Lucy. Stała przede mną umyta i ubrana w nowe ciuchy. Rozejrzałem się po pokoju, po czym mój wzrok zatrzymał się na zegarku. Momentalnie się podniosłem. Lucy zaśmiała się na ten widok i odwróciła wzrok. Ubrałem się w zabójczym tempie, po czym podszedłem do mojej dziewczyny i objąłem ją w talii.
-Kocham Cię.-daję jej buziaka w policzek.
-Też Cię kocham.-uśmiecha się.-Chodź, zobaczymy, co zostało po imprezie.-ciągnie mnie za rękę.
 Wychodzimy z pokoju, a naszym oczom ukazuje się parę osób, śpiących na podłodze. Schodzimy na dół, tam również śpią na podłodze, jednak jest kilka osób, które leżą na kanapach. Ku naszemu zaskoczeniu niedużo osób zostało na noc, z czego się bardzo ucieszyliśmy. Zaczęliśmy budzić gości, którzy natychmiast opuszczali dom. Po wygonieniu imprezowiczów, pomogłem Lucy sprzątać. Zbieraliśmy wszystkie naczynia, myliśmy je, odkurzaliśmy, naprawialiśmy szkody, aż w końcu dom wrócił do prawidłowego stanu. Pożegnałem się z dziewczyną soczystym buziakiem, po czym wyszedłem z jej domu. Skierowałem się w stronę cmentarza. Przeszedłem kawałek i byłem już na miejscu. Od razu udałem się, tak dobrze mi znaną, ścieżką, prowadzącą na grób Mirabel.
-Cześć, mamo!-mówię, siadając na ławeczce.-Nawet nie wiesz, ile się ostatnio działo. Wreszcie wyznałem Lucy swoje uczucia i jesteśmy razem! Nie mogę w to uwierzyć. Tak bardzo kocham tą dziewczynę. Wczoraj miała imprezę urodzinową, było świetnie. Przeżyłem na niej swój pierwszy raz i to z Lucy! Ale spokojnie, byłem trzeźwy. Wiem, że na pewno nie jesteś zła, bo w końcu mam już te dziewiętnaście lat i do tego zrobiłem to z dziewczyną, którą kocham.-zrobiłem przerwę, szukając słów, których jednak nie znalazłem.-Muszę już spadać, tata pewnie się martwi. Kocham Cię, mamo. Szkoda, że nie możesz być tu ze mną.-pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.
 Patrzyłem jeszcze chwilę na zdjęcie Mirabel, po czym ruszyłem w stronę domu. Lekki wiatr mnie uspokajał, dodawał otuchy. To czego chcę najbardziej w życiu, to powrót mojej mamy. Nikogo tak bardzo nie kocham, jak jej. Miłość do matki, którą znałem tylko sześć lat, ale mimo to jest dla mnie wszystkim. Te sześć lat i opowieści taty wystarczyły, abym zżył się z nią tak mocno.
 Wchodzę do domu i słyszę dźwięki, dobiegające z kuchni. Bez namysłu ruszam w stronę pomieszczenia.
-Tęskniłam, Dylan!-widzę moją przyrodnią siostrę, która podbiega do mnie i daje mi buziaka w policzek. Wszystkie emocje, które miałem do tej pory znikły i na ich miejsce weszła złość.
-Eee, co ty tu kurwa robisz?-jad jest słyszalny w każdym moim słowie.
-Wróciłam, nie cieszysz się?-pyta łamiącym głosem, mnie jednak to nie rusza. Zachowuję się inaczej niż zwykle, jednak od dawna nie byłem tak wściekły.
-Jak mam się cieszyć?!–w jej oczach pojawiają się łzy.–No co się kurwa nie odzywasz?!
-Myślałam, że też tęskniłeś.
-Tęskniłem na początku! Ale teraz, cholera jasna, wreszcie żyję normalnie, a ty wracasz!-jej smutek na mnie nie działa, jestem zbyt pochłonięty gniewem.
-Nawet nie wiesz, co się stało!-krzyczy.
-No to mnie do cholery oświeć, co się stało!–złość buzuje we mnie.
 Dziewczyna robi zamach ręką i w efekcie uderza w lodówkę. Syczy z bólu, a mi się zachciewa śmiać. Dobrze jej tak.
*~*

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Obudziłam się o wiele za późno. Nie powinnam nawet w snach widzieć takich scen. Spoglądam na zegarek. Jest kilka minut po 10. Trzeba wstawać. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wzięłam swoje kosmetyki z walizki i udałam się do własnej łazienki. Kocham Chrisa, za to, że jednak namówił mnie, żeby w moim pokoju zrobić łazienkę. Chciałam powiększyć garderobę, ale przez tydzień wmawiał mi, że bardziej mi się przyda łazienka. Szczególnie jak będę starsza. Zaproponował mi też lalkę, jeżeli tylko przystanę na jego propozycję, więc co ja biedna siedmiolatka miałam zrobić. Muszę go dzisiaj za to ucałować, bo nie wyobrażam sobie, żebym musiała się teraz spierać o miejsce z innymi domownikami. A wracając. Weszłam do pomieszczenia, wzięłam szybki prysznic, po czym, owinięta w puchaty, różowy ręcznik, umyłam zęby i upięłam włosy w niedbałego koka. Wróciłam do swojego pokoju i ubrałam się w zwykłe dresy i koszulkę. Mój brzuszek jest głodny. Schodzę na dół i w kuchni znajduję kartkę od rodziców. „Słoneczka, wyszliśmy do pracy.” Zdanie nakreślone koślawymi literami. Na sto procent pismo Chrisa. Wiec musze poczekać na całuski. Wyjmuję patelnię i zaczynam robić ciasto na naleśniki. Kiedy moje pyszności się smażą, obieram pomarańcze i wrzucam do sokowirówki. Wyjmuję jedzenie na talerz, sok nalewam do szklanki i słyszę, że ktoś wszedł do domu. Oglądam się za siebie i widzę mojego brata. Podbiegam do niego, daję mu buziaka w policzek i przytulam.
-Tęskniłam Dylan!
-Eee, co ty tu kurwa robisz? – pyta wrednie. Wiem, że ostatnio się pokłóciliśmy, ale nie mogę uwierzyć, jak on się zachowuje. Nigdy taki nie był.
-Wróciłam, nie cieszysz się? – mój głos się łamie.
-Jak mam się cieszyć – patrzę na niego ze łzami w oczach. – No co się kurwa nie odzywasz?!
-Myślałam, że też tęskniłeś. – mam wielką gulę w gardle i ledwie mówię.
-Tęskniłem na początku! Ale teraz, cholera jasna, wreszcie żyję normalnie, a ty wracasz!
-Nawet nie wiesz, co się stało! – krzyczę i tupię nogą. Mam ochotę się rozpłakać, ale nie dam mu tej satysfakcji. A może ten sen miał coś znaczyć?
-No to mnie do cholery oświeć, co się stało! – zamachnęłam się ręką i uderzyłam w lodówkę.
Syknęłam z bólu, na co Dylan zaczął się śmiać. Mam już tego dość! Po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy, więc bez słowa pobiegłam do swojego pokoju. Trzasnęłam drzwiami i chciałam się rzucić na łóżko, ale potknęłam się o jakąś figurkę leżącą na podłodze i runęłam na ziemię. Moja kostka zaczęła niemiłosiernie boleć. Przeklęłam głośno i zaczęłam jeszcze bardziej szlochać. Jak on mógł mnie tak potraktować? Jak jakąś szmatę! Jestem jego siostrą i chyba powinien się cieszyć, że wróciłam do domu, a nie tak się do mnie odzywać. Okej, wiem, że było mu ciężko po tym, jak wyjechałam, ale się pozbierał tak? Do cholery minęło sześć lat. Sześć zasranych lat. Mimo wszystko, mimo tego, że w ostatniej rozmowie przez skype'a się pokłóciliśmy, powinien się ze mną przywitać, a nie mnie olewać i na mnie krzyczeć! I jeszcze ta kostka. Spoglądam na swoją stopę i mało nie mdleję. Już nie zmieściłabym jej nawet w trampek. Chyba jest skręcona. Kurwa, no lepiej być nie mogło! Biorę w rękę figurkę, o którą się potknęłam. Słonik z uniesioną trąbą, ponoć przynosi szczęście. Gówno prawda. Rzucam nim o ścianę i patrzę, jak porcelanowy zwierzak roztrzaskuje się w pył. Uśmiecham się. Po kolei łapię w ręce wszystko, co znajduje się w pobliżu i rzucam, gdzie popadnie. Wszystko rozsypuje się w drobny mak, a na mojej twarzy widnieje coraz to większy uśmiech. W końcu w moich rękach ląduje ramka ze zdjęciem moim i Dylana. Długo wpatruję się w fotografię, po czym drżącymi rękoma odkładam ją na łóżko. Nie zniżę się do jego poziomu. Nie zaprzepaszczę tylu wspólnych lat. Tylu wspomnień. To zdjęcie znaczy dla mnie zbyt dużo. Może mu przejdzie. Zerkam na podłogę, pod ścianą jest mnóstwo porcelanowych i szklanych kawałków. Biorę kilka tych szklanych. Wazonik. Próbuję je jakoś złożyć, ale, przez trzęsące się ręce, niewiele mogę zrobić. Rzucam szkłem w jego poprzednie miejsce i kładę się na podłodze. Nie dam rady wejść na łóżko z bolącą kostką. No dobra, dałabym radę, ale mi się nie chce. Kiedy już leżę wygodnie na ziemi. Czujecie tą ironię? Okej, mniejsza o to. Kiedy już leżę, moje myśli schodzą na inny tor. Może ten sen miał coś znaczyć. Może to była zapowiedź tego, co ma się stać. Oczywiście w przenośni, bo przecież Dylan by mnie nie zgwałcił. Ale może mnie skrzywdzi, a raczej już skrzywdził. A może miało mi to uświadomić, że on się zmienił. Że już nie jest tym trzynastoletnim miłym i opanowanym chłopcem, którym był, kiedy wyjeżdżałam? Może już nie jest… no dobra, nadal jest uroczy, ale może tylko z wyglądu. Cholernie wyprzystojniał, to trzeba przyznać. Zawsze był nieziemsko przystojny, ale teraz nabrał również męskich rysów. Widać uwydatnione kości policzkowe i jego włosy, nie jest to już fryzura na tak zwanego „Biebera”, ale
ładnie ścięte. Swoją drogą, nie mam nic do Justina. Jest świetnym dziadkiem. No wujkiem, bo i on i Zachary nie pozwalają się nam nazywać per dziadek, bo jak twierdzą, są na dziadków za młodzi. Szczególnie, że my jesteśmy już za starzy, żeby być ich wnukami. No cóż, jak kto woli. Cieszę się, że mnie zaakceptowali. Szczególnie Justin. W końcu jestem córką dziewczyny, z którą Chris ożenił się po
śmierci jego córki. Mimo to, Bieber traktuje mnie jak wnuczkę. Na równi z Dylanem.Wszyscy traktują mnie jak rodzinę i za to jestem im ogromnie wdzięczna. Może dlatego, że Chris jest jedynym dzieckiem Zacka i Vanessy, co wiążę się z tym, że mają tylko jednego wnuka - Dylana. Tak samo Bieberowie. Mirabel była, można by powiedzieć, jedynaczką, bo z tego co wiem, jej siostra bliźniaczka zmarła przy porodzie. Więc Jessica i Justin również doczekali się tylko jednego wnuka.
Nim się obejrzałam było po 5 popołudniu. Usłyszałam pukanie, po czym ktoś wszedł do mojego pokoju. Tym kimś był Chris. Gdy zobaczył mnie na podłodze w takim bałaganie, chyba się przestraszył.
-Co ty robisz Nat? – spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
-Odpoczywam. – odpowiedziałam krótko i spróbowałam wstać. Miałam nadzieję, że jak poleżę, to noga przestanie mnie boleć, ale się przeliczyłam.
-Co ci się stało? – ojczym pomógł mi usiąść na łóżku i zajął miejsce obok mnie. – No, mów słoneczko. Kto cię tak wkurzył, że rozbiłaś wszystkie figurki? Załatwię gościa. Będzie zbierał zęby z ziemi. – zaśmiał się, czym poprawił mi humor. Dotknął mojego policzka i go potarł. – Płakałaś. Dlaczego?
-Nie ważne, tato. Nic się nie stało. – na twarzy Chrisa widniał uśmiech. Nie wiem, czym był spowodowany, ale lubię, jak się uśmiecha. – Co się tak cieszysz? – zmieniłam temat.
-Powiedziałaś na mnie "tato". – wyszeptał ze łzami w oczach.
-Przecież zawsze tak do ciebie mówiłam. – zdziwiłam się. Bardzo rzadko nazywałam go po imieniu. Od początku był dla mnie tatą.
-No tak, ale myślałem, że, po poznaniu swojego biologicznego ojca, nie będziesz mnie już tak nazywać.
-Zawsze będziesz moim tatą. To ty mnie wychowałeś i to z tobą mam o wiele więcej miłych wspomnień. Kocham cię i to się nigdy nie zmieni. To nic, że nie z twojego plemnika pochodzę. – Chris wybuchnął śmiechem. Tak, z nim mogłam sobie normalnie pogadać. – I tak ciebie kocham sto razy bardziej. Przecież od początku znałam Henriego. Pojechałam tam, bo myślałam, że się zmienił. I owszem, ale jest nudny i cały czas pracuje. Nie przeszkadza mi, że to nie ty… - spojrzałam na ojczyma i zobaczyłam łzy w jego pięknych oczach. Przytuliłam go najmocniej jak umiałam i dałam buziaka w policzek. Przynajmniej z nim mogłam się przywitać jak należy. Kiedy już się uspokoił, wyszeptałam mu w szyję. – Taaaaaaaaatku. Chyba skręciłam kostkę.

I tak właśnie znalazłam się na pogotowiu… 

________________________________________________________________________
Hej, Haj, Helloł xd z tej strony Izka xd mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba, bo dla mnie osobiście jest okej xd. tak patrząc, to moja część jest cholernie długa w porównaniu do Alex, ale chuuuuj z tym xd . Jak widać, Dylan i Nat się spotkali. Nie wiem, czy przypuszczaliście, że tak się sprawy potoczą, więc myślę, że jakieś to było dla was zaskoczenie. W następnym rozdziale podajże będzie się trochę więcej działo, dlatego serdecznie zapraszamy do czytania :* i jakbyście mogli jakoś polecić, rozpowszechnić tego bloga to byłybyśmy bardzo wdzięczne :> a tak poza tym, to wczoraj pisałam rejon z polaka, a w piątek Alex pisała z matmy, także trzymajcie kciuki, żebyśmy przeszły dalej :******* <3 pozdrawiamy i do następnego :*******

1 komentarz: