Obudził
mnie dźwięk zamykania drzwi. Uniosłem powieki, a moim oczom
ukazała się Lucy. Stała przede mną umyta i ubrana w nowe ciuchy.
Rozejrzałem się po pokoju, po czym mój wzrok zatrzymał się na
zegarku. Momentalnie się podniosłem. Lucy zaśmiała się na ten
widok i odwróciła wzrok. Ubrałem się w zabójczym tempie, po czym
podszedłem do mojej dziewczyny i objąłem ją w talii.
-Kocham
Cię.-daję jej buziaka w policzek.
-Też
Cię kocham.-uśmiecha się.-Chodź, zobaczymy, co zostało po
imprezie.-ciągnie mnie za rękę.
Wychodzimy
z pokoju, a naszym oczom ukazuje się parę osób, śpiących na
podłodze. Schodzimy na dół, tam również śpią na podłodze,
jednak jest kilka osób, które leżą na kanapach. Ku naszemu
zaskoczeniu niedużo osób zostało na noc, z czego się bardzo
ucieszyliśmy. Zaczęliśmy budzić gości, którzy natychmiast
opuszczali dom. Po wygonieniu imprezowiczów, pomogłem Lucy
sprzątać. Zbieraliśmy wszystkie naczynia, myliśmy je,
odkurzaliśmy, naprawialiśmy szkody, aż w końcu dom wrócił do
prawidłowego stanu. Pożegnałem się z dziewczyną soczystym
buziakiem, po czym wyszedłem z jej domu. Skierowałem się w stronę
cmentarza. Przeszedłem kawałek i byłem już na miejscu. Od razu
udałem się, tak dobrze mi znaną, ścieżką, prowadzącą na grób
Mirabel.
-Cześć,
mamo!-mówię, siadając na ławeczce.-Nawet nie wiesz, ile się
ostatnio działo. Wreszcie wyznałem Lucy swoje uczucia i jesteśmy
razem! Nie mogę w to uwierzyć. Tak bardzo kocham tą dziewczynę.
Wczoraj miała imprezę urodzinową, było świetnie. Przeżyłem na
niej swój pierwszy raz i to z Lucy! Ale spokojnie, byłem trzeźwy.
Wiem, że na pewno nie jesteś zła, bo w końcu mam już te
dziewiętnaście lat i do tego zrobiłem to z dziewczyną, którą
kocham.-zrobiłem przerwę, szukając słów, których jednak nie
znalazłem.-Muszę już spadać, tata pewnie się martwi. Kocham Cię,
mamo. Szkoda, że nie możesz być tu ze mną.-pojedyncza łza
spłynęła po moim policzku.
Patrzyłem
jeszcze chwilę na zdjęcie Mirabel, po czym ruszyłem w stronę
domu. Lekki wiatr mnie uspokajał, dodawał otuchy. To czego chcę
najbardziej w życiu, to powrót mojej mamy. Nikogo tak bardzo nie
kocham, jak jej. Miłość do matki, którą znałem tylko sześć
lat, ale mimo to jest dla mnie wszystkim. Te sześć lat i opowieści
taty wystarczyły, abym zżył się z nią tak mocno.
Wchodzę
do domu i słyszę dźwięki, dobiegające z kuchni. Bez namysłu
ruszam w stronę pomieszczenia.
-Tęskniłam,
Dylan!-widzę moją przyrodnią siostrę, która podbiega do mnie i
daje mi buziaka w policzek. Wszystkie emocje, które miałem do tej
pory znikły i na ich miejsce weszła złość.
-Eee,
co ty tu kurwa robisz?-jad jest słyszalny w każdym moim słowie.
-Wróciłam,
nie cieszysz się?-pyta łamiącym głosem, mnie jednak to nie rusza.
Zachowuję się inaczej niż zwykle, jednak od dawna nie byłem tak
wściekły.
-Jak
mam się cieszyć?!–w jej oczach pojawiają się łzy.–No co się
kurwa nie odzywasz?!
-Myślałam,
że też tęskniłeś.
-Tęskniłem
na początku! Ale teraz, cholera jasna, wreszcie żyję normalnie, a
ty wracasz!-jej smutek na mnie nie działa, jestem zbyt pochłonięty
gniewem.
-Nawet
nie wiesz, co się stało!-krzyczy.
-No
to mnie do cholery oświeć, co się stało!–złość buzuje we
mnie.
Dziewczyna
robi zamach ręką i w efekcie uderza w lodówkę. Syczy z bólu, a
mi się zachciewa śmiać. Dobrze jej tak.
*~*
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Obudziłam
się o wiele za późno. Nie powinnam nawet w snach widzieć takich
scen. Spoglądam na zegarek. Jest kilka minut po 10. Trzeba wstawać.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wzięłam swoje kosmetyki z walizki
i udałam się do własnej łazienki. Kocham Chrisa, za to, że
jednak namówił mnie, żeby w moim pokoju zrobić łazienkę.
Chciałam powiększyć garderobę, ale przez tydzień wmawiał mi, że
bardziej mi się przyda łazienka. Szczególnie jak będę starsza.
Zaproponował mi też lalkę, jeżeli tylko przystanę na jego
propozycję, więc co ja biedna siedmiolatka miałam zrobić. Muszę
go dzisiaj za to ucałować, bo nie wyobrażam sobie, żebym musiała
się teraz spierać o miejsce z innymi domownikami. A wracając.
Weszłam do pomieszczenia, wzięłam szybki prysznic, po czym,
owinięta w puchaty, różowy ręcznik, umyłam zęby i upięłam
włosy w niedbałego koka. Wróciłam do swojego pokoju i ubrałam
się w zwykłe dresy i koszulkę. Mój brzuszek jest głodny. Schodzę
na dół i w kuchni znajduję kartkę od rodziców. „Słoneczka,
wyszliśmy do pracy.” Zdanie nakreślone koślawymi literami. Na
sto procent pismo Chrisa. Wiec musze poczekać na całuski. Wyjmuję
patelnię i zaczynam robić ciasto na naleśniki. Kiedy moje
pyszności się smażą, obieram pomarańcze i wrzucam do
sokowirówki. Wyjmuję jedzenie na talerz, sok nalewam do szklanki i
słyszę, że ktoś wszedł do domu. Oglądam się za siebie i widzę
mojego brata. Podbiegam do niego, daję mu buziaka w policzek i
przytulam.
-Tęskniłam
Dylan!
-Eee,
co ty tu kurwa robisz? – pyta wrednie. Wiem, że ostatnio się
pokłóciliśmy, ale nie mogę uwierzyć, jak on się zachowuje.
Nigdy taki nie był.
-Wróciłam,
nie cieszysz się? – mój głos się łamie.
-Jak
mam się cieszyć – patrzę na niego ze łzami w oczach. – No co
się kurwa nie odzywasz?!
-Myślałam,
że też tęskniłeś. – mam wielką gulę w gardle i ledwie mówię.
-Tęskniłem
na początku! Ale teraz, cholera jasna, wreszcie żyję normalnie, a
ty wracasz!
-Nawet
nie wiesz, co się stało! – krzyczę i tupię nogą. Mam ochotę
się rozpłakać, ale nie dam mu tej satysfakcji. A może ten sen
miał coś znaczyć?
-No
to mnie do cholery oświeć, co się stało! – zamachnęłam się
ręką i uderzyłam w lodówkę.
Syknęłam
z bólu, na co Dylan zaczął się śmiać. Mam już tego dość! Po
moich policzkach zaczęły spływać słone łzy, więc bez słowa
pobiegłam do swojego pokoju. Trzasnęłam drzwiami i chciałam się
rzucić na łóżko, ale potknęłam się o jakąś figurkę leżącą
na podłodze i runęłam na ziemię. Moja kostka zaczęła
niemiłosiernie boleć. Przeklęłam głośno i zaczęłam jeszcze
bardziej szlochać. Jak on mógł mnie tak potraktować? Jak jakąś
szmatę! Jestem jego siostrą i chyba powinien się cieszyć, że
wróciłam do domu, a nie tak się do mnie odzywać. Okej, wiem, że
było mu ciężko po tym, jak wyjechałam, ale się pozbierał tak?
Do cholery minęło sześć lat. Sześć zasranych lat. Mimo
wszystko, mimo tego, że w ostatniej rozmowie przez skype'a się
pokłóciliśmy, powinien się ze mną przywitać, a nie mnie olewać
i na mnie krzyczeć! I jeszcze ta kostka. Spoglądam na swoją stopę
i mało nie mdleję. Już nie zmieściłabym jej nawet w trampek.
Chyba jest skręcona. Kurwa, no lepiej być nie mogło! Biorę w rękę
figurkę, o którą się potknęłam. Słonik z uniesioną trąbą,
ponoć przynosi szczęście. Gówno prawda. Rzucam nim o ścianę i
patrzę, jak porcelanowy zwierzak roztrzaskuje się w pył. Uśmiecham
się. Po kolei łapię w ręce wszystko, co znajduje się w pobliżu
i rzucam, gdzie popadnie. Wszystko rozsypuje się w drobny mak, a na
mojej twarzy widnieje coraz to większy uśmiech. W końcu w moich
rękach ląduje ramka ze zdjęciem moim i Dylana. Długo wpatruję
się w fotografię, po czym drżącymi rękoma odkładam ją na
łóżko. Nie zniżę się do jego poziomu. Nie zaprzepaszczę tylu
wspólnych lat. Tylu wspomnień. To zdjęcie znaczy dla mnie zbyt
dużo. Może mu przejdzie. Zerkam na podłogę, pod ścianą jest
mnóstwo porcelanowych i szklanych kawałków. Biorę kilka tych
szklanych. Wazonik. Próbuję je jakoś złożyć, ale, przez
trzęsące się ręce, niewiele mogę zrobić. Rzucam szkłem w jego
poprzednie miejsce i kładę się na podłodze. Nie dam rady wejść
na łóżko z bolącą kostką. No dobra, dałabym radę, ale mi się
nie chce. Kiedy już leżę wygodnie na ziemi. Czujecie tą ironię?
Okej, mniejsza o to. Kiedy już leżę, moje myśli schodzą na inny
tor. Może ten sen miał coś znaczyć. Może to była zapowiedź
tego, co ma się stać. Oczywiście w przenośni, bo przecież Dylan
by mnie nie zgwałcił. Ale może mnie skrzywdzi, a raczej już
skrzywdził. A może miało mi to uświadomić, że on się zmienił.
Że już nie jest tym trzynastoletnim miłym i opanowanym chłopcem,
którym był, kiedy wyjeżdżałam? Może już nie jest… no dobra,
nadal jest uroczy, ale może tylko z wyglądu. Cholernie
wyprzystojniał, to trzeba przyznać. Zawsze był nieziemsko
przystojny, ale teraz nabrał również męskich rysów. Widać
uwydatnione kości policzkowe i jego włosy, nie jest to już fryzura
na tak zwanego „Biebera”, ale
ładnie
ścięte. Swoją drogą, nie mam nic do Justina. Jest świetnym
dziadkiem. No wujkiem, bo i on i Zachary nie pozwalają się nam
nazywać per dziadek, bo jak twierdzą, są na dziadków za młodzi.
Szczególnie, że my jesteśmy już za starzy, żeby być ich
wnukami. No cóż, jak kto woli. Cieszę się, że mnie
zaakceptowali. Szczególnie Justin. W końcu jestem córką
dziewczyny, z którą Chris ożenił się po
śmierci
jego córki. Mimo to, Bieber traktuje mnie jak wnuczkę. Na równi z
Dylanem.Wszyscy traktują mnie jak rodzinę i za to jestem
im ogromnie wdzięczna. Może dlatego, że Chris jest
jedynym dzieckiem Zacka i Vanessy, co wiążę się z tym, że
mają tylko jednego wnuka - Dylana. Tak samo Bieberowie. Mirabel
była, można by powiedzieć, jedynaczką, bo z tego co wiem,
jej siostra bliźniaczka zmarła przy porodzie. Więc Jessica i
Justin również doczekali się tylko jednego wnuka.
Nim
się obejrzałam było po 5 popołudniu. Usłyszałam pukanie, po
czym ktoś wszedł do mojego pokoju. Tym kimś był Chris. Gdy
zobaczył mnie na podłodze w takim bałaganie, chyba się
przestraszył.
-Co
ty robisz Nat? – spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
-Odpoczywam.
– odpowiedziałam krótko i spróbowałam wstać. Miałam nadzieję,
że jak poleżę, to noga przestanie mnie boleć, ale się
przeliczyłam.
-Co
ci się stało? – ojczym pomógł mi usiąść na łóżku i zajął
miejsce obok mnie. – No, mów słoneczko. Kto cię tak wkurzył, że
rozbiłaś wszystkie figurki? Załatwię gościa. Będzie zbierał
zęby z ziemi. – zaśmiał się, czym poprawił mi humor. Dotknął
mojego policzka i go potarł. – Płakałaś. Dlaczego?
-Nie
ważne, tato. Nic się nie stało. – na twarzy Chrisa widniał
uśmiech. Nie wiem, czym był spowodowany, ale lubię, jak się
uśmiecha. – Co się tak cieszysz? – zmieniłam temat.
-Powiedziałaś
na mnie "tato". – wyszeptał ze łzami w oczach.
-Przecież
zawsze tak do ciebie mówiłam. – zdziwiłam się. Bardzo rzadko
nazywałam go po imieniu. Od początku był dla mnie tatą.
-No
tak, ale myślałem, że, po poznaniu swojego biologicznego ojca, nie
będziesz mnie już tak nazywać.
-Zawsze
będziesz moim tatą. To ty mnie wychowałeś i to z tobą mam o
wiele więcej miłych wspomnień. Kocham cię i to się nigdy nie
zmieni. To nic, że nie z twojego plemnika pochodzę. – Chris
wybuchnął śmiechem. Tak, z nim mogłam sobie normalnie pogadać. –
I tak ciebie kocham sto razy bardziej. Przecież od początku znałam
Henriego. Pojechałam tam, bo myślałam, że się zmienił. I
owszem, ale jest nudny i cały czas pracuje. Nie przeszkadza mi, że
to nie ty… - spojrzałam na ojczyma i zobaczyłam łzy w jego
pięknych oczach. Przytuliłam go najmocniej jak umiałam i dałam
buziaka w policzek. Przynajmniej z nim mogłam się przywitać jak
należy. Kiedy już się uspokoił, wyszeptałam mu w szyję. –
Taaaaaaaaatku. Chyba skręciłam kostkę.
________________________________________________________________________
Hej, Haj, Helloł xd z tej strony Izka xd mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba, bo dla mnie osobiście jest okej xd. tak patrząc, to moja część jest cholernie długa w porównaniu do Alex, ale chuuuuj z tym xd . Jak widać, Dylan i Nat się spotkali. Nie wiem, czy przypuszczaliście, że tak się sprawy potoczą, więc myślę, że jakieś to było dla was zaskoczenie. W następnym rozdziale podajże będzie się trochę więcej działo, dlatego serdecznie zapraszamy do czytania :* i jakbyście mogli jakoś polecić, rozpowszechnić tego bloga to byłybyśmy bardzo wdzięczne :> a tak poza tym, to wczoraj pisałam rejon z polaka, a w piątek Alex pisała z matmy, także trzymajcie kciuki, żebyśmy przeszły dalej :******* <3 pozdrawiamy i do następnego :*******
Świetny!
OdpowiedzUsuń