niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział Pierwszy

 Widziałem ją, nadal widzę. Jest piękna jak zawsze. Chłopak obok niej to mój ojciec, a oboje mają około szesnastu lat. Mama lata po łące z szerokim uśmiechem, a tata goni ją równie szczęśliwy co ona. W końcu ją łapie, przyciąga do siebie i zaczyna całować. Są tacy szczęśliwi. Patrząc na nich, człowiek czuje ogromną miłość. Nastrój na łące jest idealny. Mam ochotę podbiec do matki, ale nie chcę psuć im tej pięknej chwili, dlatego stoję w miejscu. Nagle słoneczny obraz znika i pojawia się burza. Oboje odrywają się od siebie przez pioruny. Mirabel znów zaczyna biegać,  a jej partner natomiast stoi w miejscu i nie wie, co się dzieje. Ja też. Coś jest nie tak - czuję to tak, jak on. I wtedy pojawia się mgła, a z niej wyjeżdża ciężarówka, która jedzie z niebywale dużą prędkością. Chcę krzyczeć do mamy, ale nie mogę znaleźć słów. Chwilę po tym auto uderza w dziewczynę. 
 Żwawo podnoszę  się do pozycji siedzącej i wycieram kropelki potu z czoła. Spoglądam na zegarek. Jest 6.50, więc czas się szykować. Szybko podchodzę do szafy i wyciągam z niej ciemnoszare rurki, biały T-shirt i szary sweter. Nie tracę czasu i ubieram się. Spuszczam delikatnie spodnie, co u mnie jest normalne. Układam włosy, przemywam twarz i nakładam na szyję srebrny łańcuch. Dziś jest ten szczególny dzień - urodziny Lucy. Co prawda imprezę robi dopiero jutro, bo dziś szkoła, ale to nie zmienia faktu, że dziś wszystko się zmieni. Nie wiem, czy na lepsze, a może gorsze, gdyż zamierzam jej wyznać miłość. Mam nadzieję, że znów nie stchórzę. Muszę to w końcu zrobić, bo ile można czekać? A może ona czuje to samo? Wątpię, ale zawsze jest nadzieja. Poza tym Lucy to moja przyjaciółka, więc mnie nie wyśmieje - ufam jej.
 Ubrany, schodzę na dół, gdzie zastaję moją macochę, robiącą śniadanie. Adrianna ma na sobie dżinsowe rurki, elegancką koszulkę i bladoróżową marynarkę, a włosy spięła w kucyka.
-Dzień dobry, Dylan.-uśmiecha się promiennie.
-Hej.-odpowiadam, a ręce trzęsą mi się ze stresu.
-Ktoś tu się denerwuje, ale czemu?-patrzy na mnie sympatycznie.
-Lucy.-wypowiadam ledwo jedno słowo.
-Wreszcie.-unoszę brwi w zdezorientowaniu.-Ile można czekać, aż jej wyznasz, co czujesz. To gorsze niż telenowela.
-Ha ha. Bardzo śmieszme.-uśmiecham się krzywo, po czym zaczynam jeść śniadanie.
-To nie ma być śmieszne, to prawda.-nastaje cisza.
 Wolno przeżuwam płatki i rozmyślam o dzisiejszych planach. Wiem, co powiedzieć, lecz i tak się denerwuję. Po skończonym posiłku odkładam naczynia do zlewu. Biegnę na górę do pokoju po plecak i torbę z prezentem. Dla Lucy kupiłem złoty wisiorek z jej imieniem - zawsze taki chciała. Na dole ubieram moje szare supry i nakładam cienką kurtkę w kolorze butów. Już mam wychodzić, gdy nagle słyszę głos Adrianny.
-Nie zapomnij prezentu!-krzyczy.
-Spokojnie. Nie zapomniałem!-odpowiadam.
 Droga do szkoły zleciała mi szybko tak samo, jak pierwsze lekcje. Wreszcie doczekałem się długiej przerwy. Szukam Lucy wśród tłumu uczniów i po paru próbach ją odnajduję. Ma na sobie szarą sukienkę przed kolana, beżowe szpilki oraz biżuterię. Skąd ona wiedziała, że ja także ubiorę się w takich barwach?
-Sto lat!-podkładam jej pod oczy małą torebkę z prezentem.
-O dziękuję!- odpakowuje prezent.-Dylan, to jest wspaniałe! Lepszego prezentu nie mogłam dostać!-daje mi buziaka w policzek.
-Mam coś jeszcze.-uśmiecham się.
-Jak ty mnie rozpieszczasz.-śmieje się słodko.-Co to takiego?
-Muszę Ci coś wyznać.
-Dylan...-staje się poważna.
-Kocham Cię.-mówię na jednym wdechu.
-Myliłam się.
-Co?-pytam zdezorientowany.
-Mogłam dostać lepszy prezent i właśnie go dostałam.-na jej policzkach pojawia się rumieniec.-Też Cię kocham, Dylan.
-Od kiedy?-pytam oszołomiony, ale też szczęśliwy.
-Od czasu, gdy pobiłeś Spencer'a, bo mnie wyzywał.
-Pamiętam to.-zaśmiałem się.-To... Zostaniesz moją dziewczyną?
-No nie wiem, nie wiem. W sumie, co mi szkodzi spróbować.-wzrusza ramionami, a ja uśmiecham się przez jej udawane zoobojętnienie.
-A tak na serio?
-Oczywiście, że tak.-zarzuca mi się na ramiona i daje słodkiego buziaka w usta.

*~*

Patrzę na trzy uśmiechnięte buzie. Dwudziestoletnia kobieta i siedem lat starszy mężczyzna z trzyletnią dziewczynką na rękach. Szczęśliwa rodzina – pozory. Już wtedy im się nie układało. Może jakieś dwa, trzy, sześć miesięcy później rozeszli się na zawsze. Dziewczynka zamieszkała z matką, a jej ukochany ojciec wyjechał. Przez 10 lat dzieliły ich tysiące kilometrów. Mała uparciucha mając 13 lat odnalazła ojca i się do niego wyprowadziła, chociaż tutaj miała cudowną, szczęśliwą rodzinę, czegoś jej brakowało. Biologicznego ojca. Mężczyzny, z którym łączyły ją więzy krwi. Wyjechała, zostawiając wszystkich. Żałowała, ale chciała tego. Za wszelką cenę tego pragnęła. To nie tak, że nie utrzymywała kontaktu ze swoją rodziną. Przeciwnie, rozmawiali niemal codziennie – na skypie, przez telefon, maile i wiele innych łączy. Jednak nie odwiedziła ich ani razu. Dlaczego? Może dlatego, że cholernie bała się samolotów? Może bała się, że jeżeli poleci do Kalifornii, to już nie wróci do UK? A przecież podobało jej się tu. Miała tutaj przystojnego chłopaka i przyjaciół… no właśnie – miała. Chłopaka straciła i, mimo że nie zasługiwał na to, bardzo to przeżyła, a przyjaciółka, jak się okazało, nie była nawet warta tego miana. Życie było takie piękne, ale przez jedno wydarzenie zmieniło się diametralnie.

Z krzywym uśmiechem na ustach schowałam zdjęcie do mojej zielonej walizki, po czym z trudem ją zamknęłam. Postawiłam ją w progu mojego pokoju, zaraz obok drugiej – czerwonej, i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Czarne ściany z, gdzieniegdzie, ukośnymi, grubymi pasami. Na ścianie z lewej strony zielony, mieszczącej się naprzeciwko mnie – żółty, a po prawej czerwony. Ściana z drzwiami do mojego ``azylu`` była cała czarna, tylko w niektórych miejscach poprzyklejałam świecące kryształki. Omiotłam wzrokiem mój pokój ostatni raz, a w tej samej chwili w progu zjawił się tata i zabrał walizki. Zbiegłam za nim na dół i bez słowa wtuliłam się w jego ciało. Nikt nie znał przyczyny mojego nagłego wyjazdu. Nawet, dzwoniąc do mamy, nie wyjaśniłam jej powodu mojej decyzji. Nie chciałam o tym mówić, ani przez telefon, ani w cztery oczy. To było zbyt bolesne i zbyt poniżające. Wstydziłam się, chociaż nie powinnam. To nie była w najmniejszym stopniu moja wina, a jednak czułam się skompromitowana. Henry przytulił mnie i pogłaskał po plecach. Starałam się nie wzdrygnąć na ten gest, ale chyba mi nie wyszło. Nic nie mówił. Po prostu milczał, jakby wiedział, że słowa nic nie dadzą. Nie pytał, dlaczego postanowiłam wrócić do mamy, ale nie dlatego, że go to nie interesowało. Wiedział, że nie jestem gotowa o tym mówić i chyba od początku zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później wyjadę. Serce mi się krajało, widząc ból w jego starych oczach, ale nie mogłam nic zrobić. Nie potrafię tak po prostu zostać i żyć dalej. To nie jest takie proste. Muszę zacząć od nowa. W innym miejscu. Z innymi ludźmi. Kiedy oderwałam się od taty, miałam łzy w oczach. Nie chciałam go tu zostawiać, samego, bez rodziny. Najchętniej zapakowałabym go w walizkę i wzięła ze sobą, ale wiem, że ani jemu, ani mamie nie byłoby fajnie. Poza tym ma tutaj pracę, bardzo dobrze zarabia. Nie chce mu tego odbierać.

-Chyba będziemy już jechać – mówię, choć głos mi się łamie.
-Nie chcesz pożegnać się z przyjaciółkami?
-Nie mam teraz głowy do pożegnań. Wyśle im listy – kłamię, ale chyba mi wierzy.

Bez słowa otwiera drzwi i przepuszcza mnie przodem. Pakuje walizki do bagażnika, a ja wsiadam do samochodu. Jak zawsze w Anglii pada deszcz. Jest szaro i ponuro. Myślę, że w ciepłej Kalifornii nie będzie brakować mi i deszczu i smogu. Tak naprawdę, nigdy nie przywykłam do tego brzydkiego krajobrazu. Nie ma w nim cienia uroku. Tata wsiada do samochodu i ruszamy na lotnisko. Zaczynam właśnie podróż, która ma odmienić moje dotychczasowe życie. Mam nadzieję, że na lepsze. Na miejscu przechodzę przez odprawę, wszystko idzie gładko. Wchodzę na pokład samolotu i zajmuję wyznaczone dla mnie miejsce. Już teraz wiem, że, mimo iż nie spałam przez ostatnie dwie noce, gdyż bałam się koszmarów związanych z NIM, teraz też nie zmrużę oka. Tak cholernie boję się latać, ale ten strach jest niczym w porównaniu z tym, co odczuwam na myśl życia w tym samym mieście z człowiekiem, który na zawsze zmienił moje względnie szczęśliwe życie. Zapinam pasy i startujemy. Zaciskam zęby i zamykam oczy, aż nie wzbijemy się w powietrze. Przypomina mi się, jak dwa dni temu robiłam to samo, ale w zupełnie innych okolicznościach. Momentalnie unoszę powieki i próbuję myśleć o czymś miłym, przyjemnym. Za kilka godzin zobaczę się z mamą, przyjaciółmi…


_____________________________________________________________________________________________

Hej z tej strony Izka :> przepraszamy że nie dodałyśmy na święta, ale udało się jeszcze przed sylwestrem :> jakiś taki krótki, ale co tam. ważne że jest ujęte to co miało być. czekamy na komentarze, bo chcemy wiedzieć czy ktoś to czyta. a tymczasem
Życzymy Wam wszystkim pijanego, szampańskiego, niezapomnianego (choć jak będzie pijany to może być też zapomniany xd) SYLWESTRA oraz żeby ten NOWY ROK 2014 przyniósł wam dużo radości, szczęścia i czasu na czytanie naszego opowiadania, a nam życzę weny, wytrwałości i dużo dobrych pomysłów. 
no to ten, to tyle, do następnego :* <3

3 komentarze:

  1. Wcale aż taki krótki nie jest :p Świetny i czekam na NN :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla mnie krótki, bo zwykle pisałam 3 razy takie rozdziały jak ta moja część : o

      Usuń